Sztuka malowania paznokci
Malowaliście kiedyś paznokcie? Wprost uwielbiam sam proces nakładania
lakieru na paznokcie, to naprawdę satysfakcjonujący widok, wprost za
pędzelkiem biegnie plama koloru, pokrywając równomiernie powierzchnię.
Nigdy jednak nie mam cierpliwości czekać, aż lakier wyschnie (niestety lampy do hybryd nie posiadam), dlatego kiedy już wszystko pięknie pokryję, zadowolona ruszam w świat robić milion innych rzeczy. Tu komuś odpiszę, tu zrobię zadanie, a tam poczytam książkę. I wtedy następuje ten jeden dramatyczny moment. Cała zamieram w nadziei, że się mylę, jednak nie. Dotknęłam czegoś i pół paznokcia zostało obdarte z lakieru. No tragedia. Ale tak już jest. Taka złośliwość rzeczy martwych, bo to o niej dzisiaj mowa.
Ja owy specyficzny rodzaj złośliwości widzę jako wysoką, przeraźliwie szczupłą kobietę w ciemnych, kocich okularach i z czerwoną pomadką na ustach, całą przybraną w czerń. Głośno i pewnie stuka swoimi wysokimi obcasami i jedyne co to raz na jakiś czas tu coś trąci, tu podłoży nogę, tu zrzuci obrazek. Możecie wierzyć albo nie, ale ta dumna pani ewidentnie bardzo mnie polubiła i wprost nieustannie czuwa za moimi plecami. Chociaż zakładam, że każdy z Was czytając to przypomniał sobie nieskończenie wiele sytuacji ze swojego życia. Zatem każdy z nas ma swoją własną Złośliwość?
A może po prostu lubimy sobie wmawiać, że jest jakaś złośliwa, zdecydowanie nieprzychylna nam duszyczka, która nieustannie podcina nam nogi? Wypisuje długopisy przed ważnym sprawdzianem, albo plami najlepszą koszulę przed rozmową kwalifikacyjną. Czy to nie jest trochę tak, że nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy o tym czy długopis w naszym piórniku pisze, albo nie położyliśmy bielusieńskiej bluzki zaraz obok kubka z kawą? Jakby się nad tym zastanowić to właściwie za wszystko co nas spotyka odpowiadamy my i nasze decyzje, no może prawie wszystko. Aczkolwiek bardzo wiele. Jakże niewiele jest w tym świecie przypadków, które rzeczywiście są przypadkowe. Może gdybyśmy czasem poświęcili trochę czasu, zatrzymali się na chwilę i zastanowili się czy to na pewno dobry pomysł, czy na pewno wszystkiego odpowiednio wcześniej dopilnowaliśmy. Bo właściwie tą okropną Złośliwość całkiem łatwo przegonić nieodkładaniem na ostatnią chwilę, zejściem z najwyższych obrotów albo minimum zapobiegawczego myślenia.
Ale tak właściwie to po co? Właściwie to miło czasem zrzucić z siebie trochę odpowiedzialności, przełożyć swoją frustrację na wyimaginowaną panią w szpilkach. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że raz na tydzień warto znaleźć pół godziny, żeby pozwolić lakierowi wyschnąć.
Ja owy specyficzny rodzaj złośliwości widzę jako wysoką, przeraźliwie szczupłą kobietę w ciemnych, kocich okularach i z czerwoną pomadką na ustach, całą przybraną w czerń. Głośno i pewnie stuka swoimi wysokimi obcasami i jedyne co to raz na jakiś czas tu coś trąci, tu podłoży nogę, tu zrzuci obrazek. Możecie wierzyć albo nie, ale ta dumna pani ewidentnie bardzo mnie polubiła i wprost nieustannie czuwa za moimi plecami. Chociaż zakładam, że każdy z Was czytając to przypomniał sobie nieskończenie wiele sytuacji ze swojego życia. Zatem każdy z nas ma swoją własną Złośliwość?
A może po prostu lubimy sobie wmawiać, że jest jakaś złośliwa, zdecydowanie nieprzychylna nam duszyczka, która nieustannie podcina nam nogi? Wypisuje długopisy przed ważnym sprawdzianem, albo plami najlepszą koszulę przed rozmową kwalifikacyjną. Czy to nie jest trochę tak, że nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy o tym czy długopis w naszym piórniku pisze, albo nie położyliśmy bielusieńskiej bluzki zaraz obok kubka z kawą? Jakby się nad tym zastanowić to właściwie za wszystko co nas spotyka odpowiadamy my i nasze decyzje, no może prawie wszystko. Aczkolwiek bardzo wiele. Jakże niewiele jest w tym świecie przypadków, które rzeczywiście są przypadkowe. Może gdybyśmy czasem poświęcili trochę czasu, zatrzymali się na chwilę i zastanowili się czy to na pewno dobry pomysł, czy na pewno wszystkiego odpowiednio wcześniej dopilnowaliśmy. Bo właściwie tą okropną Złośliwość całkiem łatwo przegonić nieodkładaniem na ostatnią chwilę, zejściem z najwyższych obrotów albo minimum zapobiegawczego myślenia.
Ale tak właściwie to po co? Właściwie to miło czasem zrzucić z siebie trochę odpowiedzialności, przełożyć swoją frustrację na wyimaginowaną panią w szpilkach. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że raz na tydzień warto znaleźć pół godziny, żeby pozwolić lakierowi wyschnąć.
Komentarze
Prześlij komentarz