O czytaniu "Lalki', bezsensie życia i rysowaniu pand

Dawno nic tu nie było, bo ani nie miałam czasu, ani weny. Z tym ostatnim nadal nie jest najlepiej, ale chciałam coś napisać, a to jest najlepsze do tego miejsce. Przyszedł czas dosyć trudny dla wszystkich. Wychodzenie z domu z czegoś normalnego stało się czymś ryzykownym, wśród ludzi panuje panika, a ja jestem właściwie uziemiona w domu, podobnie jak wszyscy polscy uczniowie. Cudownie.
Postanowiłam wykorzystać te dwa tygodnie na rzeczy, na które zwykle nie mam czasu. Niektóre będą związane ze szkołą (wreszcie skończę czytać "Lalkę"), inne całkowicie nie, po prostu chciałabym ten czas wykorzystać możliwie najlepiej. Ale przejdźmy do czegoś innego i bardziej związanego z tematem.
Ostatnio odkrywam trochę nową rzeczywistość. Rzeczywistość osoby w związku. Przez lata byłam pewna (sądzę, że to przez niemały wpływ wszelkiej maści romansideł, chłoniętych przez mój młody umysł), że w momencie kiedy zaczynasz z kimś być to od razu stajesz się szczęśliwszy. Początkowo tak faktycznie było, cały czas gdzieś w głębi mnie buzowało takie podekscytowanie, cicha radość. Tydzień jeden, potem drugi, ale z czasem przyszła rzeczywistość, "posiadanie" chłopaka stało się czymś fajnym, ale jednak na porządku dziennym, ale największy szok przyszedł później.
Każdy z nas ma momenty, kiedy czuje się gorzej, jest mu po prostu źle. I to jest całkowicie normalne, tak samo jak to, że każdy radzi sobie z tym na swój sposób. Ja muszę sobie wszystko przepracować sama, żeby w ogóle rozważać rozmawianie z kimś, czasami to nigdy nie następuje. No więc, jak się pewnie domyślacie, do moich drzwi zapukał taki gorszy moment i zanim zdążyłam sprawdzić kto puka, on już władował się ze swoimi brudnymi buciorami w moje życie. Nawał pracy w szkole, przemęczenie, złe samopoczucie, ogólne osłabienie, tragiczna pogoda, to wszystko złożyło się na to, że nie do końca radziłam sobie z rzeczywistością, która mnie otacza. Wtedy okazało się, że bycie w związku wcale mi nie pomaga, a wręcz wszystko utrudnia. Potrzebowałam chwili samotności i o ile odmówienie spotkania po szkole znajomym raz czy drugi nie stanowiło problemu, o tyle odmawiając chłopakowi czułam się źle... Czułam, że buduję wokół siebie mur, czy to będąc bardziej zgryźliwa niż zwykle, czy odmawiając wyjść, na które nie miałam siły i czułam się z tym okropnie. Wiedziałam, że go to boli, że nie wie co się dzieje i zastanawia, dlaczego tak się zachowuję. Przez to czułam się jeszcze gorzej, momentami myślałam, a właściwie byłam pewna, że nic gorszego niż związek ze mną nie mogło gościa spotkać i że na pewno żałuje swojej decyzji. I tak było... trochę. To na prawdę nie był najlepszy moment, jednak tak jak zawsze, wreszcie się skończył, a wtedy, wychodząc z totalnego dna bardzo potrzebowałam innych ludzi, bliskości i wsparcia. Wtedy ten biedny nieszczęśnik, który zdecydował się na związek ze mną okazał się niezastąpiony. Słuchał mnie bez narzekania, że znowu marudzę, przytulał kiedy tego potrzebowałam i za wszelką cenę starał się poprawić mi humor. Dlatego teraz moje myślenie jest zgoła inne, związek nie daje Ci permanentnego szczęścia, ale pozwala po złych chwilach wrócić do stanu równowagi, a to dużo cenniejsze.
Teraz już znowu jest dobrze i właśnie szykuję mini niespodziankę dla mojej koleżanki, mam nadzieję, że jej się spodoba i czytając to uśmiechnie się szeroko. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego Pando <3

Komentarze

Popularne posty